Po co nam przekleństwa i brzydkie wyrazy?

po co nam brzydkie wyrazy

Zacznijmy od tego, że język to jedno z najbardziej demokratycznych zjawisk społecznych. Wbrew temu, czego życzyliby sobie różni puryści językowi i obyczajowe harcerzyki, zestaw znaków czy symboli składających się na język kształtuje się pod wpływem otaczającej nas rzeczywistości oraz w odpowiedzi na środowiskowe i kulturowe bodźce, które do nas z tej rzeczywistości docierają.

Tak jak na przykład angielszczyzny nie tworzą leksykografiowie Merriam-Webster, tak i polszczyzny nie tworzy Rada Języka Polskiego, tylko ogół społeczeństwa. No właśnie, ten pijaczek przesiadujący pod twoim spożywczakiem też.

Brzydkie wyrazy by nie istniały, gdyby nie były potrzebne.

Język to również system niezwykle ekonomiczny. Błyskawicznie pozbywa się elementów nieużywanych, niepotrzebnych, nieprzystających do aktualnej rzeczywistości. W Polsce z użycia dawno wyszły takie słowa jak na przykład dziewosłąb, bo nie istnieje już instytucja pełnomocnika, który w imieniu kawalera prosiłby o rękę panny jej rodziców. To zjawisko dotyka wszystkich języków, w tym jak najbardziej również angielskiego. Jeżeli jesteś w moim wieku, nawet przy dosyć ograniczonej znajomości języka angielskiego, z pewnością wiesz czym był floppy disk. Jeżeli było ci dane urodzić się jakieś 20 lat później, założę się, że nigdy ci się to pojęcie nie obiło o oczy ani uszy.

Język jest ekonomiczny, ale zarazem chłonny i niezmiernie adaptatywny. Stąd na przykład powszechne zjawisko zapożyczania wyrazów, czy wręcz całych struktur pomiędzy językami. Kto nigdy nie powiedział dedlajn lub asap, niech pierwszy rzuci kamieniem!

To że używamy takich, a nie innych słów, wynika nie z czego innego, jak z czystej, praktycznej potrzeby. W obliczu braku językowych symboli w polszczyźnie sięgamy obecnie po anglicyzmy, tak jak w przeszłości sięgaliśmy po rusycyzmy, makaronizmy, czy łacinizmy. W miarę powstawania nowych przedmiotów czy odkrywania nowych zjawisk tworzymy kolejne terminy. Do lat 40 XX-ego wieku angielszczyzna nie znała słowa computer, a przed rokiem 2020 w polszczyźnie nie istniał przymiotnik covidowy, który tak pięknie się teraz w różnych publikacjach gości.

Natomiast kiedy używane przez nas na co dzień słowa przestają wystarczać, aby wyrazić nasze emocje, odwołujemy się do wulgaryzmów. I to, że po te „brzydkie” wyrazy sięgamy, też jest całkowicie naturalne. 

Wylgaryzmy pomagają nam radzić sobie z emocjami

Silne słowa, takie jak mocno wybrzmiewający polski wyraz kurwa i wszystkie jego pochodne oraz inne słowa z mocnym r w środku, jak chociażby wypierdalać to słowa będące swojego rodzaju przekaźnikiem emocji. Badania naukowe jasno wskazują, że podczas przeklinania w naszym mózgu aktywują się nie jego obszary odpowiedzialne za mowę, lecz obszary odpowiedzialne za emocje.

Naprawdę trudno w języku polskim – to musi chyba przyznać każdy – o wyrazy obdarzone silniejszym ładunkiem emocjonalnym niż nasze flagowe wulgaryzmy (po których jesteśmy rozpoznawani w innych stronach świata). Kiedy jesteśmy mocno poruszeni, te wyrazy wręcz wybuchają w naszych ustach… czasami bezwiednie. „Brzydkie” wyrazy stanowią doskonały wentyl dla najsilniejszych emocji, ujście dla negatywnych myśli, które czasem kłębią nam się w głowach. W ten sposób pomagają nam radzić sobie z trudnymi uczuciami, które w innym przypadku mogłyby łatwo prowadzić do przemocy fizycznej.

Każdy ma czasem ochotę komuś przywalić z plaskacza, ale w większości wypadków zadowalamy się wycedzeniem któregoś z pięknych polskich słów zawierających dźwięczne drżące r.

Przeklinanie łagodzi ból

Serio. Naukowcy z brytyjskiego Keele University przeprowadzili ciekawe badanie: poprosili 92 osoby o włożenie ręki do miski z lodowatą wodą i powtarzanie różnych słów. Uczestnicy eksperymentu, którym w udziale przypadło powtarzanie przekleństw wytrzymali tę “torturę”… o 1/3 dłużej. Kto kiedykolwiek uderzył się w mały palec u nogi, nadepnął na klocek lego lub walnął czołem w otwartą szafkę kuchenną, ten wie o czym mówię.

Śmiem twierdzić, że podobnie rzecz się ma z bólem niefizycznym. Kiedy jesteśmy skrajnie sfrustrowani, czujemy się poniewierani i bezsilni, słowa takie jak wypierdalać potrafią przynieść znaczącą ulgę.

Brzydkie wyrazy najmocniej oddziałują na odbiorców

Owszem, wszystko można wyrazić w eleganckich i puszystych słowach. Są jednak sytuacje, kiedy z różnych powodów eleganckie wypowiedzi nie wystarczają, aby osiągnąć pożądany efekt.

W chwili bliskiego zagrożenia nie mówisz: Proszę mi wybaczyć, pragnę uprzejmie zwrócić uwagę szanownego pana, że otóż lada moment unurza swą stopę w psich odchodach spoczywających przed nim na trotuarze” tylko krzyczysz Uwaga! Kupa!

Podobnie mając do czynienia z uporczywie przesiadującym w twoim domu gościem-intruzem, wyżerającym ci wszystko z lodówki i brudzącym łazienkę, po pewnym czasie możesz skonstatować, że skoro kulturalne sugestie i tłumaczenia nie odnoszą skutku, trzeba się w końcu odwołać do słów ostrych, a nawet dosadnych. Czasem dopiero wyrazy wulgarne są w stanie przemówić do takich ludzi, wstrząsnąć nimi na tyle, żeby zrozumieli to, czego nie da się im wyjaśnić kulturalnie.

Czy istnieje język bez wulgaryzmów?

Nie da się zaprzeczyć, że językiem można próbować manipulować i nierzadko będziemy mieć do czynienia z jednostkami lub grupami ludzi, które podejmą wysiłek kształtowania mowy całych narodów pod kątem swoich partykularnych przekonań i interesów. Piękno naturalnego systemu językowego polega jednak na tym, że takie zabiegi bardzo rzadko mają skutki długofalowe.

Kiedy w 1948 roku językiem urzędowym Izraela został hebrajski, pewnej wpływowej grupie ludzi wydawało się, że wprowadzają w powszechny użytek elegancki język literacki wyczyszczony z „brzydkich” słów. Jak bardzo się mylili pokazuje ogromna liczba arabskich i angielskich przekleństw, które współcześni Izraelczycy sobie po prostu zapożyczyli z zewnątrz.

Procesów zachodzących w języku nie powinniśmy wartościować i przylepiać im łatek: „to jest złe, a tamto dobre” albo „to jest brzydkie, a tamto ładne”, bo są to procesy całkowicie niezależne od tego, co w danym historycznym mgnieniu oka uważamy za moralne, etyczne lub pożądane. Język, jakiego używamy w tym momencie, jest po prostu odzwierciedleniem rzeczywistości, w której przychodzi nam żyć, sposobem na nazwanie aktualnych emocji, metodą radzenia sobie z problemami doskwierającymi nam tu i teraz.

Czy język, którego używamy obecnie, się zmieni? Oczywiście. Będzie się zmieniać wraz ze zmieniającą się rzeczywistością.

Chcesz wiedzieć więcej i być na bieżąco z wszystkimi moimi radami, pomysłami, podpowiedziami, projektami oraz promocjami? Koniecznie polub mnie na Instagramie.

Może Cię również zainteresować...

Praca domowa
Jeżeli uczysz się języka
Ania Barbarska

Po co ci praca domowa?

Praca domowa – pamiętasz to ze szkoły? Niekończące się litanie nudnych lektur, oderwanych od życia zadań i rozprawek na tematy, które uśpiłby nawet Gombrowicza… Pamiętasz

Czytaj więcej »

Dodaj komentarz